Wszyscy mówią o najnowszej powieści. Myśliwski bigos znowu
zagościł na polskich talerzach. Lepszy czy gorszy, zależy od kubków smakowych
kosztujących potrawy. Ja chciałam na przekór i na odwrót – debiut podać na
obiad. Niewielka porcja, ale same wykwintne smaki. Zapewniam – najeść można się
do syta.
Historia prosta. Stary mężczyzna opowiada historię swojego
życia. Ze strzępów wspomnień stara się stworzyć je na nowo. Mądry czytelnik
zauważy szybko, że to nie on jest centralną postacią. Tylko ojciec. Ojciec chłop, który traci nadzieje na syna. Bo
matka coraz starsza i coraz mniejsze szanse. Ale cud się staje i ten chłop
polski oprócz łąki zielonej, krów, świń, kawałka sadu, ukochanej ulęgałki, domu
i chlewów ma jeszcze potomka, któremu tworzy los. Kreuje go, formuje niczym artysta,
przelewa w tę formę ciągle niedoskonałą wielką, zaborczą miłość. Chyba trochę
destrukcyjną, chyba bardzo chorobliwą, ale jednocześnie piękną i ujmującą.